Co urasta do rangi najbardziej pożądanej „cnoty” XXI wieku? Szczerość? Uczciwość? Pracowitość? Gdy rozejrzymy się wokół, to widzimy, że wielu ceni zaradność. To cecha, która pozwala dostosować się do przeróżnych okoliczno-ści. Bez względu na to, ile zarabiasz i gdzie pracujesz, będąc zaradnym nie prze-straszysz się żadnej okoliczności. Mało tego. Okażesz się „pełnosprytnym” po-gromcą codzienności. Z drugiej strony, czy nie byliśmy świadkami niechęci, al-bo wręcz pogardy wobec osób, które bezradnie roz-kładają ręce? Czy, tu i ów-dzie powszechne, osądza-nie innych w kategoriach zawinionej biedy i dobro-wolnego trwania w patolo-gii, nie są dowodem na swoisty kult sukcesu?
„Jezus przemówił do Bartymeusza: Co chcesz, abym ci uczynił? Powiedział Mu niewidomy: Rabbuni, żebym przejrzał. Jezus mu rzekł: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”.
A może wcale nie chodzi o tę zaradność? Może bywa ona czasem o wiele bardziej zagro-żeniem dla nas samych, niż pewnym atutem? Współczesna forma zaradności może nas popchnąć w pułapkę przeżywania codzienności z nieznośną świa-domością, że oto teraz od nas wszystko zależy. Zaradny człowiek może w pewnym momencie odkryć, że jest jak ewangeliczny Bartymeusz. Tyle, że dokucza mu nie ślepota fizyczna, ale duchowa. Będąc zaradnym, nie potrafi zobaczyć subtelnego działania Boga. Nie widzi Jego Opatrzności, ani tym bardziej planu, który Bóg chce realizować.
Wołajmy dzisiaj, tak jak ewangeliczny ślepiec: „Rabbuni, abym przejrzał!”.