„W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w pokoleniu Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę”.

Elżbieta doświadczyła cudu poczęcia i stała się narzędziem w ręku Boga, wypowiadając słowa błogosławieństwa nad Maryją. Patrząc na Ewangelię Czwartej Niedzieli Adwentu, łatwo skoncentrować się na mamie Jana Chrzciciela. Zauważmy wysiłek Maryi. Która kobieta w ciąży wybrałaby się z pośpiechem w góry? Czy to mądre? Można po drodze zasłabnąć, narazić siebie i dziecko. Maryja, po tym, co usłyszała od Gabriela o niezwykłym działaniu Boga w życiu Elżbiety, nie mogła postąpić inaczej. Nie dlatego, że Najwyższy jej to kazał. Zmagania i wcale niełatwe emocje Elżbiety i Zachariasza były Maryi dobrze znane. W Izraelu bezdzietność była ogromną tragedią, nierzadko wiązała się z nieładnym szeptaniem, że oto Bóg się od małżonków odwrócił, itd.

„Dla Boga nie ma nic niemożliwego” – Jego drogi związane z narodzinami Jana Chrzciciela i Chrystusa daleko wykraczały poza ludzki sposób myślenia, ale też sprowokowały Maryję do ryzykownej podróży w stronę spokrewnionej Elżbiety.

W najbliższych dniach będziemy podobni do Mamy Jezusa w… pośpiechu. Z pośpiechem nasi domownicy wracać będą do domów z zagranicy, z pośpiechem kompletować będziemy przedświąteczną spiżarnię, z pośpiechem dekorować będziemy nasze mieszkania i przygotowywać smaczne potrawy. Oby pełnego wiary pośpiechu nie zabrakło nam w drodze do kościoła i parafrazując słowa ks. Twardowskiego, w tym szczególnym czasie „śpieszmy się kochać ludzi”.